Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/69

Ta strona została przepisana.

świadom nie był, co przekraczając ścisłe granice indywidualizmu, odosobnionemu głosowi kazała brzmieć pełnią chorału.
A jednak takim to przysłonom podlega obnażanie Piękna w obec rzeczy przepojonej powszedniością życia. A jednak taka to tajemnicza i fatalna niemoc zaciężyć może nad poetą i lot mu podciąć w chwili, gdy najgoręcej pragnie odpowiedzieć na niezliczone stawiane sobie dokoła pytania, jaką jest mianowicie wartość życia, wówczas gdy usiłuje spragnione rzesze zwrócić ku Przedwczesnej idei.
I to właśnie w chwili otwierającej — jak mu się zdawało — wrota Ideału, śród słuchaczy zebranych w miejscu uświetnionem długo wiekową sławą, jedynem, wyjątkowem, dla szukających tu boskiego daru zapomnienia i oderwania się od ziemi.
Wszak w rytm słowa ujął był to tylko, co inna sztuka wypowiedziała tu od dawna, przedstawiając plastycznie instynkty i dążności rasy.
I czyż w jedynej tej bogdaj godzinie, zebrani tu słuchacze nie winni byli patrzeć na świat odmienny odmiennem też od powszedniego okiem, czuć, myśleć, śnić odmienną od poziomej duszy duszą?
Nie byłaż to chwila najstosowniejsza dla objawienia się Piękna i dla zwycięstwa Sztuki nad nędzą, troską, nudą dni powszednich?
Czyż chwila ta nie miała być błogą przerwą śród bólów i nędz żywota, złotą chwilą, w której zwarte dłonie Przeznaczeń, zdają się roztwierać łaskawie.