Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/79

Ta strona została przepisana.

losy dadzą się porównać z jego losami? Nic, lub prawie nic nie wiemy o kolejach jego życia i są tacy, co przeczą samemu jego istnieniu. Podpisu jego nie odczytujemy na żadnem z dzieł jego i są tacy, którzy żadne z przypisywanych mu za pewne nie uważają. A jednak, czyż nie pod jego to tchnieniem rozpaliła się sztuka wenecka, czyż sam wielki Tycyan nie od niego przejął tajemnicę napawania ciał swych krwią i życiem? Tak. Giorgione uosabia w sztuce malarskiej objawienie się ognia — „l’Epifania del Fuoco“ i Prometeusz nowy zasługuje na nazwę „Ognionoścy“.
— Gdy się zastanawiam nad zadziwiającą szybkością, z jaką rozpalona iskra udzieliła się innym artystom, rozpłomieniając się pod pędzlem mistrzów, śmiga mi w pamięci obraz igrzysk wyprawianych przez Hellenów na cześć Prometeusza, syna Japetora. W dniu igrzysk w tej ateńskiej młodzi puszczały się przez Ceramikę ku Kolonnie, w pełnym biegu potrząsając rozpalonem w świątyni zarzewiem. Gorejącą pochodnię przerzucał jeden drugiemu, trzeciemu drugi, ten czwartemu i tak dalej i tak ciągle, aż ją ten; co prześcignął innych, złożył na ołtarzu Tytana. Czyż ten obraz malowniczą swą gwałtownością nie przypomina wyścigu weneckich kolorystów? Każdy z nich, najmniej bogdaj sławny, trzymał w swem ręku chociażby chwilowo, rozżarzone zarzewie. Niejeden wreszcie, jak naprzykład ów Bonifacio stary, którego się dość nachwalić nie możemy, dzierży płomię samo w zahartowanej na ogień dłoni.
I kreślił mówca palcem w powietrzu, idealną figurę płomienia, wydzielającego się rzekłbyś z tchnienia podbitej przez niego Chimery.