Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/80

Ta strona została przepisana.

Jednocześnie wzrok jego biegł za ogonem Chimery opasanej sferą niebios, dar płomienny niosąc tej, co stała tam prosta i klasycznie piękna w gwiaździstego Zodiaku wieńcu.
„Tobie Perdito “ — mówiły jego oczy, lecz kobieta odwrócona w bok porozumiewała się uśmiechem z oddaloną jakąś postacią.
Uśmiechem tym wiedziony Effrena dostrzegł nieznajomą sobie kobietę, wyłaniającą się z ciemnego tła sali.
Nie byłaż to śpiewaczka, której imię obiło się było z wieczora, w ciszy i cieniu przepływającej pod sklepieniem opancerzonego okrętu gondoli?
Nie byłaż to ta, której obraz szkicowy przemknął był przed jego wyobraźnią wnet zatartej innym, silniejszym obrazem, w cieniu spiżowym olbrzymich boków pancernika?
Na chwilę zdała mu się tak piękną jak mu się pięknemi zdawały własne jego niewypowiedziane jeszcze myśli.
— Miasto — ciągnął opanowawszy chwilowe wzruszenie — miasto któremu podobni twórcy wytworzyli fizyonomię i duszę tak potężne a płomienne, możesz być uważane za olbrzymi i bogaty relikwiarz, przedmiot czci i uwielbienia, lecz i towarzyszącego wiecznemu spoczynkowi zapomnienia?
— Zaprawdę, nie znam w świecie całem miejsca — jeśli nie Rzym wszelako — które by tchem świeżem potężnem i śmiałem budziło tak gwałtownie uśpione władze nasze, podniecając nas ku ściganiu aż niedoścignionego. Nie znam moczarów zdolnych zapalić w pulsach człowieka