Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Rad był raz jeszcze wygłosić i stwierdzić podstawową zasadę swych pojęć czerpanych w nurtach sztuki, której chciał być apostołem.
Wszak wszyscy ci, co się skryli za mroczną przysłoną, by czuć blade widma istniejące jeno dla ich zamglonych ziemi, i ci, co objęli królowanie nad strefą bez ujść i wylotu, kędy od niepamiętnych czasów wyczekiwali Nawiedzenia chwili; i ci, co w ruinach samych szukali podobizny Piękna, nie dostrzegając Sfinxa, pracującego nad motaniem zagadek bez końca; ci, co w wieczór wychodząc na swe progi żywili w sercu nadzieję pochwycenia niepochwytnej zagadki pod zasłonami przechodzących kobiet i pobladli wsłuchiwali się w zbliżające się lub oddalające kroki, wszyscy pożerani bólem, lub wznoszący czoło z rozpaczną dumą, ci co z wytrwaniem płonnem znosili bezsennych nocy wyczekiwania zawodne, ci wszyscy dopominali się o swe prawa stojące pod sztandarem wielkiej, starej a zawsze nowej sztuki.
— Zaprawdę — ciągnął, zapalając się coraz to bardziej mówca, — jeśli by dziś ludność cała Wenecyi odbiegła, opuszczając domowe progi i nowych szukając wybrzeży — jak to już raz o mało nie miało miejsca za doży Piotra Ziani, gdy się wszystkim na raz zachciało Bosforu z jego złotym rogiem, — gdyby się już niczyja modlitwa nie obijała o wdzięczne wklęsłości pokrytych mozajką kopuł i żadne już wiosło nie wtórowało rytmicznie sennym marzeniom milczących pałaców; jeszczeby Wenecya pozostała żywych miastem, bo twory przedziwne, które przykrywa swą opiekuńczą ciszą istniały w przeszłości i żyć będą