Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/86

Ta strona została przepisana.

kędy najwięksi misirze pozostawili niestarto ślady swego geniuszu.
Owszem, wzbierały w nich ubiegłych stuleci zasoby, nie już martwem, pod pokrowcem, przeszłości wspomnieniem, lecz żywe jak to wolne powietrze, co przenika lasu gąszcze. Teraz, z wysokości, na jaką ich wzbiła poezya i wzruszenie, dostrzegali podobieństwa pomiędzy sobą a dalekiemi swemi przodkami, odnajdywali sami w sobie niezmienne rysy przeszłych pokoleń, nabywali przeświadczenia o swych prawach do starodawnego dziedzictwa, z którego odarci byli a które im ten wysłannik-poeta zwiastował nienaruszonem odzyskania bliskiem.
Odczuwali niecierpliwość zdobycia straconych, przez długie lata zagrzebanych skarbów. A tam, przez drzwi uchylone na balkony, czerwone błyski ogni, rozdzierając tło nocne i wpadając w rozlane pod balkonami wody, zdawały się zwiastować zorze blizkie.
W zaległej dokoła a napiętej jak struna, co wraz zawdzięczył ciszy, głos mówcy wzbił się donośny:
— Tworzyć w rozkoszy! boski przywilej! Można u samego zenitu ducha; wyobraźcie sobie coś pyszniejszego! Same te słowa ronią blask jutrzenki!
— A mistrze nasi tworzyli w środowisku, będącem samo w sobie przedziwnej rozkoszy gniazdem. Posługiwali się barwami, tą największą ozdobą widomego świata, barwami, co pod ich pędzlem zdają się przedzierżgać materyę w światło samo.
— Najświeższe pojęcia jakieśmy sobie wyrobili o barwach, muzykalne, przerzuca je nam