Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/88

Ta strona została przepisana.

horyzontach w allegoryi Jesieni Tintoretta, w dzieło wyłonionem z myśli i snów dopiero wczorajszych?
— Usiadła u brzegu Wenecya, gdzie wyszła wyczekiwać boskiego oblubieńca i oto otrzymuje pierścień ż rąk młodocianego, winną latoroślą opasanego kochanka, co spada na wody podobny Pięknu zawieszonemu w powietrzu pod wieńcem gwiazd, przyświecających przedziwnym zaślubinom.
— Widzicie ten tam żagiel? Czy się nie zdaje zwiastunem oczekiwanej wieści?
— I spójrzcie na łono symbolicznej kobiety, czyż się w niem nie zmieszczą zarody światów nowych!
Długie, wzmagające się oklaski zostały zgłuszone wybuchem młodzieńczych salw, wzbijających się ku temu, co przed chciwym niespokojnym wzrokiem młodości rozwinął tęczę nadziei, silnem, śmiałem, barwnem słowem świadczył wierze w tajemniczą potęgę rasowych właściwości, w transcendalność ideału przekazanego z pokolenia w pokolenie, w najwyższe zdobycze i godności geniuszu, w moc wszechwładną Piękna, we wszystkie te wartości, co współczesnego barbarzyństwa zalewy za nic mieć chciały.
Uczniowie zbliżyli się do mistrza popchnięci wdzięcznością, w wylaniu czci i miłości, z rozszerzonem od jego gorących słów sercem jak i licem, czując w sobie wzmagające się aż do gorączki życiowe władzo.
W każdym, obecnym młodzieńcu pod słowami poety, ocknął się ów twór Giorgiona, ów