Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/96

Ta strona została przepisana.

wonej jarzębiny, odzianych w długie szafranowe szaty, z licem płonącem i piersią rozdętą jak tam u tych pięknych pań z szesnastego stulecia, które Tycyan pędzlem swym żywcem przeniósł na strop sali Wielkiej Rady, gdzie nieśmiertelne i w ciszę zaklęte, pochylały się nad kamienną balustradą, nucąc pieśń nad pieśniami.
U finału głosy i dźwięki wzmogły się do ostateczności.
Ogień, płonący na twarzy zwycięskiego bożka, odbił się na twarzach porwanych śpiewem słuchaczy.
Głosy ludzkie i orkiestra grzmiały zgodnie, rozdzwaniając ostatnie nuty pieśni weselnej, rzucając je tysiącoocznej Chimerze, połyskującej się i wijącej w sali Wielkiej Rady, pod złotem i purpurą malowanego pułapu; pod poważnem, głębokiem spojrzeniem dawno zmarłych dożów i bohaterów; pod wieńcem trysem i galer zwycięskich, a zbrojnych:

„Viva dll’Judie,
Viva de’mari,
Viva de mostri,
Il domator!“

Stelio Effrena zbliżył się do progu; przez środek rozstępującej się przed nim ciżby dotarł do sali gdzie stanął oparty o estradę zajętą przez orkiestrę i śpiewaków.
Niespokojnem okiem szukał Foskaryny pod sferą gwiaździstą, lecz jej tam odnaleźć nie mógł.
Głowa muzy tragedyi, już nie majaczyła śród znaków zodyaku.