Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/113

Ta strona została przepisana.

ona, którą widziałem tylokrotnie płaczącą pod wpływem rozrzewnienia, Krystyna związaną jest na życie z tym człowiekiem bez serca, nieomal starcem, zgorzkniałym i zajętym głupiemi waśniami prowincyonalnej polityki! I nie ma nawet pociechy w macierzyństwie; może tylko drżeć i dręczyć się bezustanną trwogą o swoje dziecko, to dziecko chorobliwe, bezkrwiste, wiecznie zadumane. Biedna kobieta!J
Spojrzał na siostrę z serdeczną litością. Krystyna uśmiechnęła się do niego z po za bukietu róż, przechyliwszy nieco na lewo głowę, ruchem pełnym gracyi, który jej był właściwym.
Widząc Diega obok niej, pomyślał: „Czy uwierzyłby kto, że oni oboje z tego samego wyszli rodu? Krystyna w znacznej części odziedziczyła wdzięk po matce; ma oczy matki naszej a zwłaszcza ma jej układ, jej ruchy. Ale Diego!“ Przypatrywał się bratu z tym instynktownym wstrętem, jakiego doznaje każdy wobec istoty wręcz przeciwnej sobie, całkowicie różnej, krańcowo innej. Diego jadł z żarłocznością, nie podnosząc nigdy głowy od swego talerza, pogrążony najzupełniej w tem zajęciu. Nie miał jeszcze lat dwudziestu, ale był przysadkowaty, ociężały poczynającą się już tuszą, z twarzą czerwoną. Oczy małe i szarawe pod nizkiem czołem, nie odsłaniały najmniejszej nawet iskierki ducha; puszek płowy pokrywał mu policzki i silnie rozwinięte szczęki, okalał cieniem wypukłe i zmysłowe war-