Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/121

Ta strona została przepisana.

w regularnych odstępach, które służyły za obramowanie grządkom, dziś zniszczonym. W jednym rogu rosło piękne drzewo wiśniowe; pośrodku znajdował się basen okrągły, pełen stojącej wody, w której zieleniały wodne rośliny.
— Powiedzno, czy ty pamiętasz — spytała Krystyna — ten dzień, kiedy to wpadłeś do basenu, zkąd cię wyciągnął poczciwy nasz wuj Demetrio! Ileż to nam wtedy napędziłeś strachu! Cud był prawdziwy, że mu się udało wówczas wyciągnąć cię żywymi
Na wspomnienie imienia Demetria, Jerzy drgnął. Było to dlań ukochane imię, imię, na dźwięk którego zawsze biło mu żywiej serce. Zwrócił uwagę na słowa siostry; popatrzał na wodę, na powierzchni której przemykały szybko owady o długich mackach. Niespokojna jakaś naszła go ochota pomówienia o zmarłym, mówienia o nim wiele, odtworzenia go sobie we wspomnieniach; ale powstrzymał się przez uczucie, które graniczyło niemal z zazdrością, na tę myśl, że siostra mogłaby rozrzewnić się dla pamięci zmarłego. Pamięć zmarłego, to było wyłączne jego dobro. Zachował ją w najdalszej tajni duszy, z czcią głęboką i nabożeństwem, na zawsze. Demetrio był prawdziwym jego ojcem; był jedynym jego krewnym wreszcie.
I w tej chwili ukazał mu się on tak żywo, ten człowiek łagodny i zamyślony, z twarzą pełną rzewnego męzkiego smutku, której szczegól-