Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/142

Ta strona została przepisana.

tylko dla samego siebie. Tu jestem obcym całkowicie. Wszyscy może tutaj sądzą mnie tak samo. Matka mówiła: Teraz dopiero widzisz to życie, jakie tu pędzimy. Powiedz, widzisz? Daremnie patrzyłbym na jej łzy wszystkie, nie znajdę nigdy siły ratowania jej“...
Dochodził do bramy pałacu Celaia. Wszedł, minął przedsionek; przechodząc przez dziedziniec podniósł oczy. W żadnem z wysokich okien nie dojrzał światła; w powietrzu był jakby wyziew zgniłej słomy; kran fontanny ociekał kroplami, w jednym z ciemnych kątów; pod portykiem przed obrazem Madonny, osłoniętym kratą, płonęła latarka a z po za kraty widać byłou stóp Madonny bukiet ze sztucznych róż; stopnie szerokich kamiennych schodów wklęsłe były w pośrodku od długiego użycia, jak stopnie starożytnego ołtarza a każde z tych wgłębień kamienia miało żółtawe odbłyski. Wszystko tu wyrażało smutek starego dziedzicznego domu, do którego don Bartolomeo Celaia, pozostawszy osamotniony i doszedłszy do progu starości, wprowadził tę towarzyszkę i spłodził tego dziedzica.
Wchodząc po schodach widział oczyma duszy tę młodą kobietę zadumaną i to dziecko niedokrewne; widział ich gdzieś w oddali, wielkiej oddali, fantastycznej niemal, w głębi ustronnego pokoju, gdzie nikt nie miał dostępu. Przez chwilę miał zamiar powrócenia napo wrót i stanął niepewny na tych białych schodach wysokich i pu-