Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/164

Ta strona została przepisana.

zaraza winnic, inwentarz zdziesiątkowany, dzierżawy spadłe do połowy przeszło, podatki podniesione do niesłychanych rozmiarów... Patrz, patrz! Oto papiery, które ci chciałem pokazać...
I wziął ze stołu plik papierów, rozłożył je przed oczyma syna, rozpoczął tłomaczyć bardzo niejasno ogromną moc wszelakich interesów, wielce zagmatwanych, odnoszących się do nałożenia podatków gruntowych, nieopłaconych dotąd, które gromadziły się i rosły od kilku już miesięcy. Trzeba było koniecznie przyjść raz do porządku i to natychmiast aby uniknąć szkód nieobliczonych. Zarządzono już zajęcie i lada chwila może ponalepiają obwieszczenia o sprzedaży. Co tu zrobić w tym chwilowym kłopocie, w który wpadł bez własnej zgoła winy? Chodziło o sumę dość znaczną. Co tu zrobić?
Jerzy milczał, z oczyma utkwionemi w papiery, które ojciec przewracał ręką swą nabrzękłą, potworną niemal, o bardzo widocznych porach, bladą tą bladością, stanowiącą szczególniejszy kontrast z krwią nabiegłą twarzą. Chwilami nie słyszał już słów; ale zachowywał w uszach monotonię tego głosu, który się kłócił z przenikliwym śpiewem kanarka i z niemilknącemu krzykami, dobiegającemi tu z alei, gdzie dwaj chłopcy niezawodnie bawili się wciąż jeszcze w piasku. Firanki poruszały się u okna ilekroć wietrzyk żywszy wpadł w ich fałdy. I wszystkie te głosy, wszystkie te szmery miały w sobie nie-