Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/167

Ta strona została przepisana.

I znów począł mówić o nieuleczalnej swej chorobie, o ciągłem niebezpieczeństwie, które mu grozi, o niepokojach i zmartwieniach, które przyspieszają dla niego godzinę śmierci.
Wyczerpany z sił, nie mogąc już znieść dłużej tego głosu i tego widoku, niemniej przecież po wstrzymywany myślą o reszcie swych katów, tych, którzy gwałtem przypędzili go w ten dom i którzy teraz oczekiwali tam na niego, by żądać od niego rachunku z przedsięwziętego kroku Jerzy wymówił z cicha:
— Ale czy to prawda tylko, że tych pieniędzy użyjesz na to, co powiadasz?
— Och! i ty także i ty także! — zawołał ojciec, u którego pod pozornym wylewem żalu czuć było źle hamowany wybuch zwykłej mu gwałtowności. Więc powtarzano ci, tobie także, co roznoszą po całym niemal świecie, wszędzie i zawsze, że ze mnie potwór, że popełniłem wszystkie możliwe zbrodnie, że jestem zdolny do wszelkiej podłości“. Ale za cóż, za cóż nienawidzą mnie do tego stopnia w tym domu? Dla czego życzą mi śmierci? O! ty nie masz pojęcia, jak mnie twoja matka nienawidzi!... Gdybyś powrócił do niej w tej chwili i opowiedział jej, że mnie pozostawiłeś tu konającym, ucałowałaby cię i powiedziała: „Chwała, chwała Bogu!“ Och! ty nie wiesz...
W brutalności akcentu, w otwarciu ust, które nadawało większą jeszcze cierpkość jego słowom,