Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/174

Ta strona została przepisana.

z pościeli w pierwszej bezwładności rozprzężonych nerwów; wszystko to plątało się w jego pamięci, wszystko powiększało jeszcze odrętwienie fizyczne, tak przykre a z którego przecież nie byłby chciał się wyzwolić, chyba po to, by zstąpić w zupełną ciemność, w znieczulenie trupa. Czuł potrzebę blizkiej śmierci, myśl ta górowała nad wszystkiem; ale nieznośnem dlań było pomyśleć, że aby wykonać swój zamiar, trzeba mu będzie wyrwać się z tej bezwładności, spełnić cały szereg czynności męczących, pokonać wstręt fizyczny do wszelkiego wysiłku. Gdzie ma sobie życie odebrać? w jaki sposób? czy w domu? czy tego samego dnia jeszcze? czy bronią palną? lub trucizną? Umysł jego nie natrafił jeszcze na żaden pomysł stanowczo określony. Samo to obezwładnienie, które go ogarnęło, i gorycz w ustach, poddawały mu myśl o narkotyku. I niejasno, nie namyślając się nad środkami praktycznego sposobu dostania wystarczającej dozy, wyobraził sobie następstwa. Zwolna obrazy się mnożyły, urastały w szczegóły, stawały się co raz wyraźniejszemi; a ich skojarzenie utworzyło scenę widomą. Mniej daleko starał się uprzytomnić sobie wrażenia powolnego konania, jak raczej chwilę, w której matka jego, siostra i brat mieli się dowiedzieć o Katastrofie; usiłował przedstawić sobie objawy ich boleści, ich zachowanie, słowa, gesty. Po kolei myśl jego zatrzymywała się na wszystkich, którzy go przeżyją, nietylko na