Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/178

Ta strona została przepisana.

kładnie ruchy, słyszał napowrót głos ojca; słyszał własny swój głos, ten głos tak zmieniony, którym, wbrew wszelkiemu oczekiwaniu, wymówił słowa takiej wagi. Wydało mu się, że on sam nie miał nic wspólnego z tym postępkiem, z temi słowami wypowiedzianemi; a jednak w głębi duszy czuł rodzaj niejasnego wyrzutu, miał jakby instynktowną świadomość, że przekroczył granice, że się dopuścił nie dającego się już naprawić przekroczenia, że podeptał coś ludzkiego i świętego. Dlaczego odstąpił z taką gwałtownością od wielkiej, spokojnej rezygnacyi, którą go natchął obraz zmarłego Demetria, kiedy mu się ukazał pośród pól niemych? Dlaczego nie wytrwał w zapatrywaniu się z równą przenikliwością i bolesną litością na podłość i sromotę tego człowieka, nad którym przecież, tak jak nad wszystkimi ludźmi, ciąży niepokonane przeznaczenie? A on sam, on, który tęż samą krew miał w swych żyłach, kto wie, czy w głębi swej istoty nie nosi uśpionych zarodków tychże samych wstrętnych występków? Gdyby żył dalej, czyliż nie naraziłby się także na to, że z kolei popadnie w podobne upodlenie? A wtedy wszelkie gniewy, wszelkie nienawiści, wszelkie gwałtowności, wszystkie kary i upokorzenia wydały mu się niesprawiedliwemi i próżnemi. Życie było głuchym fermentem brudnych materyj. Wydało mu się, że czuje w składowych częściach swojej istoty tysiące sił tajemniczych, nieznanych i nie dających się zburzyć, których