Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/188

Ta strona została przepisana.

zdało się nabrzmiewać i znów zaklęsać, jak miechy kobzy pod napływem powietrza. Trzymała ręce na piersi, ręce tłuste, ręce łojowate, o paznogciach obrzeżonych czarnemi paskami. A w ustach, między próżnemi dziąsłami, drgał jej język białawy.
Skoro tylko napad kaszlu się uspokoił, wyjęła z kieszeni torebkę brudną i wydobyła z niej pastylkę. W ciąż stojąc na środku pokoju, żuła, utkwiwszy w Jerzego bezmyślne spojrzenie. Spojrzenie to odbiegało się do Jerzego, by pobiedz ku drzwiom zamkniętym czwartego pokoju. I stara przeżegnała się a potem i ona również przysiadła na krzesełku, najbliższem Jerzego. Z rękoma złożonymi na brzuchu i spuszczonemi powiekami powtarzała „wieczny odpoczynekl“
Jerzemu przyszło na myśl: „Modli się za brata, za potępioną duszę“. Że ta kobieta była siostrą Demetria Aurispy, to mu się wydawało rzeczą niepojętą! Jakim sposobem ta krew dumna i szlachetna, która oblała łoże przyległego pokoju, ta krew, co wytrysnęła z mózgu już strawionego poprzednio troską o najwyższe zadania inteligencyi, jakim sposobem krew taka mogła wypłynąć z tego samego źródła, co ta, która płynęła zanikła w żyłach tej dewotki. „U niej łakomstwo jej tylko, jedynie łakomstwo żałuje wspaniałomyślności dawcy. Jaka to osobliwsza ta wdzięczna modlitwa, płynąca ze starego, nad-