Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/190

Ta strona została przepisana.

pojmowałem siły jego istoty. Wszystko, co rozproszył w zetknięciu się z bliźnimi, wszystkie czyny, ruchy, słowa, które rozsiał w biegu czasu, wszystkie najróżnorodniejsze objawy, które określały charakter specyalny jego istoty w zetknięciu z innemi istotami; wszystkie formy stałe lub zmienne, które odróżniały jego osobistość od innych osobistości i czyniły z niego odmiennego zupełnie człowieka wśród ludzkiego tłumu; słowem to, co wyodrębniało jego własne życie wśród życia innych; wszystko to wydaje mi się obecnie zebranem, skupionem, zawartem w jedynym z wiązku idealnym, który go łączy ze mną. Dziś istnieje on tylko dla mnie, oswobodzony od wszelkiego innego zetknięcia, objawiający się mnie samemu jedynie. Istnieje czystszy i potężniejszy niż kiedykolwiek“.
Postąpił zwolna kilka kroków. W ciszy drgały drobne tajemnicze jakieś szmery, ledwie dosłyszalne dla ucha. Świeże powietrze, gorąco dnia, kurczyło włókna mebli, drętwiejących w spokoju i przywykłych do ciemności zamkniętych okien Powiew niebieski przenikał pory drzewa, poruszał ziarnka pyłu, wzdymał fałdy obić. W pasie słonecznym wirowały miryady atomów. Woń zatęchłych książek pokonywał zwolna zapach kwiatów.
Rozstawione dokoła przedmioty poddawały pozostałemu przy życiu cały tłum wspomnień. Ze wszystkich tych rzeczy wydzierał się, rzekłbyś, chór