Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/191

Ta strona została przepisana.

jakiś cichy, szemrzący, który go otaczał swym szeptem. Zewsząd podnosił się powiew przeszłości. Powiedziałbyś, łe przedmioty wydzielały z siebie wyziew substancji duchowej, którą nasiąkły.
„Czy to obłęd“? — zadawał sobie pytanie na widok obrazów, przeciągających przed jego wyobraźnią z cudowną niemal szybkością, jasnych jak wizye, nie zaćmionych ani jednym grobowym cieniem, ale żyjących wyższem jakiemś, górniejszem życiem. I stał zaniepokojony, pod urokiem tajemniczości, przejęty trwogą okropną w chwili, kiedy zamierzał przekroczyć granice tego nieznanego świata.
Firanki, które wzdymał rytmiczny oddech, falowały w miękich zwojach, odsłaniając w dali krajobraz szlachetny i spokojny. Lekkie szmery boazeryi, tapet i przepierzeń, wciąż trwały jeszcze. W trzecim pokoju, surowym i skromnym, wspomnienia nabierały muzykalnej harmonii, wybiegały, zda się, z oniemiałych instrumentów. Na długim palisandrowym fortepianie, którego powierzchnia błyszcząca, odbijała jak zwierciadło każdy przedmiot, spoczywały w swym futerale skrzypce. Na krześle jakaś karta nut podnosiła się i opadała, chwiana wietrzykiem, niemal w takt z ruchem firanek u okna.
Jerzy zbliżył się. Była to kartka psalmu Mendelssohna: DOMENICA IL POST PASCHA: Andante quasi allegretto. Surrexit pastor bonus...