„Drogiemi jak pocałunki przyzywane po śmierci — słodkiemi jak te, które beznadziejna wyobraźnia — marzy, że weźmie z ust, co należą do innych; głębokiemi jak miłość — jak pierwsza miłość a dzikiemi żalem — o! śmiercią w życiu są dni odbiegło!“
Demetrio improwizował stojąc, obok fortepianu, nieco bledszy niż zwykle, nieco więcej pochylony; ale od czasu do czasu prostował się pod powiewem natchnienia, jak zgięta trzcina prostuje się pod wiatru powiewem. Oczy utkwione miał w okno, gdzie w ramach ukazywał się krajobraz jesienny, czerwonawy i mglisty. Wedle zmienności nieba, światło chwilami zalewało jego osobę, świeciło w wilgotnych oczach, złociło czoło niezwykle czyste. A skrzypce mówiły: „Smutne jak ostatni blask słońca, rumieniący żagiel, który nam zabiera wszystko, co kochamy; tak smutnemi są dni, co odbiegły!“ I skrzypce powtarzały z płaczem: „O! śmiercią w życiu są dni, co odbiegły!“
To wspomnienie, ta wizya najwyższem udręczeniem przejęły Jerzego. Skoro obrazy te znikły, cisza wydała mu się jeszcze pustszą. Wątły instrument na którym dusza Demetria wyśpiewała najwznioślejsze swe hymny, zasnął napowrót na