Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/20

Ta strona została przepisana.

żałbym moją kochankę za zmazaną niezmytą jakąś plamę i wydawałoby mi się, że umrę chyba z bólu. T ego dowodu materyalnego nigdy nie będę mógł mieć, bo dusze mojej kochanki jest niewidzialną i niepochwytuą, co jej nie przeszkadza jednak być daleko więcej niż ciało wystawioną na pogwałcenie. Ale analogia rozświeca mi kwestyę: możliwość jest tu pewną. Może w tej samej nawet chwili moja kochanka rozbiera we własnem sumieniu taką plamę świeżą i widzi, jak ta plama urasta pod jej spojrzeniem“.
Pod wpływem bólu wzdrygnął się gwałtownie Hipolita spytała go łagodnym tonem:
— Co ci jest? O czem myślałeś?
Odparł:
— O tobie.
— Dobrze czy źle?
— Źle.
Westchnęła, potem spytała:
— Czy nie chcesz, żebyśmy zabrali się już do powrotu?
Odpowiedział:
— Chodźmy ztąd.
Powstali i puścili się napowrót tąż samą drogą, którą niedawno przebyli. Hipolita wymówiła ze łzami w głosie, zwolna:
— Jakiż to smutny wieczór, mój najdroższy!
I zatrzymała się, jak gdyby pragnąc zebrać i przetrawić cały smutek, rozproszony w tym dniu zamierającym. Dokoła nich teraz Piacio było