wiekuisty powiew mistrala, zgięte po nad wzgórzem, ocieniały dziedziniec i okrywały kamienne stoły, dogodne do spożywania na nich obiadu w letnią pogodę. Dziedziniec ten był otoczony balustradą kamienną, po nad którą zwieszały się gałęzie akacyi, obciążone wonnemi gronami kwiecia, rysując na tle morza delikatne, pełne elegancyi kontury swych liści.
Domek ten wyłącznie przeznaczony był na wynajmowanie go cudzoziemcom, którzy tu zamieszkiwali zawsze w porze kąpielowej, zwyczajem, uprawianym zwykle przez wieśniaków z okolic San-Vito. Dokoła oprócz zamku odległego o dwie mile, była tu niemal zupełna samotnia. Każde z dwu wzgórzy przebite było tunelem, których rozwarte czeluście widać było z okien domku. Droga żelazna biegła od jednego do drugiego w linii prostej, wzdłuż wybrzeża, na przestrzeni pięciu czy sześciuset metrów. Na najdalej wysuniętym krańcu prawego przedgórza, na ławicy widniał Trabocco, szczególniejsza maszyna rybołówcza, zbudowana cała z belek i desek, podobna do olbrzymiego potwornego pająka.
Lokator po sezonie letnim, musiał oczywiście być tu przyjmowanym jak nadspodziewane i nadzwyczajne jakieś szczęście.
Głowa rodziny, starzec, rzekł:
— Dom jest już twoim.
Nie chciał wymienić ceny, za jaką go oddaje a odpowiedział tylko:
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/208
Ta strona została przepisana.