Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/209

Ta strona została przepisana.

— Dasz ile zechcesz i kiedy ci się będzie podobało, skoro będziesz zadowolony.
Wymawiając serdeczne te zapewnienia, przypatrywał się równocześnie lokatorowi tak badawczem okiem, że tenże doznał pewnego zakłopotania i ździwiony był tem zbyt przenikliwem spojrzeniem. Stary był jednookim, czaszkę miał całkiem niemał wyłysiałą z dwoma kępkami rzadkiemi włosów siwych na skroniach, z brodą wygoloną, ciało zaś miał naprzód całe podane na podstawie nóg krzywych. Członki powykręcane, niekształtne od ciężkiej pracy, od pracy przy pługu, od której występuje wypukłość prawego ramienia i zaklęsa klatka piersiowa; od pracy u kosy, która znagla do rozsuwania kolan; od pracy pielenia, która zgina postać we dwoje; od wszystkich tych prac cierpliwych a powolnych rolnictwa.
— Dasz co zechcesz.
Zwęszył już w tym ujmującym młodzieńcu, z miną nieco roztargnioną, wspaniałomyślnego wielkiego pana, niedoświadczonego, nie troszczącego się o pieniądz. Wiedział dobrze, że wspaniałomyślność gościa przyniesie mu znacznie większą korzyść, niż własne, wyraźnie postawione żądanie.
Jerzy pytał:
— Czy to miejscowość spokojna, gdzie nikt nie przychodzi i nie ma hałasów?
Starzec ukazał morze i uśmiechnął się: