Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/212

Ta strona została przepisana.

I wyszła żywym krokiem przez te drzwi, któremi poniesiono do chrztu dwadzieścioro dwoje jej dzieci.
Stary ozwał się do Jerzego:
— Nazywam się Cola z Cinzio; ale ponieważ ojcu nadano przydomek Sciampagne, wszyscy nazywają mnie Cola Sciampagne. Chodź obejrzeć ogród.
Jerzy poszedł za wieśniakiem.
— Urodzaj będziemy mieć, jak się zdaje, tego roku.
Stary, idąc przodem, chwalił uprawę i przez nawyknienie rolnika, zestarzałego wśród roli i jej owoców, wyprowadzał prognostyki. Ogród był bujny i zdał się zawierać wszystkie dary obfitości. Pomarańczowe drzewa lały fale woni takie, że powietrze chwilami zdało się mieć jakiś smak słodki i silny jak szlachetne wino. Inne drzewa owocowe nie miały już kwiecia, ale nieprzeliczone ich owoce zwieszały się na gałązkach, kołysane powiewem niebieskim.
Jerzemu przyszło na myśl: „Może to właśnie byłoby wyższem, górniejszem życiem: wolność bezgraniczna; samotność szlachetna i bujna, która owionie mnie najgorętszemi swemi wyziewami; chodzić pośród istot roślinnych, jakby się żyło wśród inteligentnych stworzeń; odgadywać myśl ich utajoną, odgadywać nieme uczucie, co krąży pod ich korą; przystosowywać się kolejno do każ-