Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/213

Ta strona została przepisana.

dej z tych dusz bezwłasnowolnych, do każdej z tych dusz prostych a silnych; podziwiać naturę z taką ciągłością uwagi, by mi się udało w własnej mej osobie odtworzyć drgania harmonijne całego stworzenia; nakoniec przez moralną metamorfozę idealną identyfikować siebie z silnie zbudowanem drzewem, którego korzenie pochłaniają niewidzialny ferment podziemny, z którego wierzchołek naśladuje swym szumem odgłosy morza. Nie byłożby to rzeczywiście życiem górniejszem?“ Na widok bujności wiośnianej, która przetwarzała okoliczne miejsca, dozwolił, by zawładnęło nim jakieś dziwne upojenie. Okropne wszakże nawyknienie do kontradykcyi przecięło nagle to uniesienie, zwróciło go ku dawnym myślom, przeciwstawiło rzeczywistość marzeniu, „Nie ma żadnego związku między nami a przyrodą. Mamy tylko pojęcie niedokładne jej zewnętrznych kształtów. Niepodobna jest, aby człowiek wchodził w związek z przedmiotami. Człowiek ma władzę wlewania w rzeczy własnej swej treści, ale nie odbiera w zamian od nich nic nigdy. Morze nie będzie miało dlań nigdy zrozumiałego języka. Ziemia nie odsłoni mu nigdy swych tajemnic. Człowiek może czuć dokładnie całą krew swą, krążącą w fibrach drzewa, ale drzewo nigdy nie użyczy mu żadnej kropli swych soków życiowych“.
Stary jednooki wieśniak mówił, ukazując palcem ten lub ów dziw bujnej wegetacyi.