Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— Tak, masz słuszność...
Obojga z trudnością przychodziły słowa na usta; obojga głos był zmieniony cokolwiek; oboje drżeli, przejęci nieprzepartą żądzą, niemal omdlewający na samą myśl przyszłych rozkoszy.
Posłyszeli pukanie do drzwi od strony schodów. Jerzy wyszedł do loggii. To Helenka, córka Kandyi, przychodziła zawiadomić ich, że śniadanie było już gotowe.
— Co chcesz zrobić teraz? — spytał Jerzy, zwracając się do Hipolity, niezdecydowany, wzburzony.
— Doprawdy, Jerzy, ja w tej chwili nie mam najmniejszego apetytu. Jedzenie odłożę na wieczór dopiero, jeśli pozwolisz...
Jerzy odparł głosem zdławionym:
— Chodź teraz do twego pokoju. Wszystko tam jest przygotowane do kąpieli. Chodź!
I poprowadził ją do jednego z pokojów, który wybił całkowicie szerokiemi prostemi matami.
— Widzisz, masz tu już twoje kufry i podróżne pudła. Do widzenia. Pośpiesz się. Pamiętaj o tem, że czekam na ciebie. Każda minuta opóźnienia będzie dla mnie jedną więcej torturą. Pamiętaj o tem...
Pozostawił ją samą. Po kilku chwilach, posłyszał plusk wody, ściekającej z olbrzymiej gąbki w wodę wanny. Znał dobrze lodowy chłód tej wody źródlanej i wyobrażał sobie dreszcze, wstrzą-