się z bokami, jaśniejsza na piersiach i w pachwinach, w miejsca, gdzie naskórek najbujniej się rozwija Jerzemu przyszły na myśl słowa Otella: „W olałbym raczej być ropuchą i żywić się miazmatami posępnej jaskini, niż pozostawić do użytku innego człowieka bodaj jeden atom z tej istoty, którą kocham“.
We śnie, Hipolita poruszyła się z wyrazem jakiegoś cierpienia, który zniknął natychmiast. Przechyliła głowę w tył na poduszce, co odsłoniło szyję wyciągniętą, na której zarysowywała się delikatna sieć żył. Dolną szczękę miała nieco zbyt silnie wysuniętą, brodę cokolwiek zbyt wydłużoną w profilu, nozdrza szerokie. W skróceniu, wady tej głowy występowały dokładnie; ale Jerzemu podobały się one, bo niepodobieństwem dlań było wyobrazić sobie, aby można je poprawić, nie odejmując zarazem fizyonomii żywego jej wyrazu. Wyraz, ta rzecz niepochwytna, bezmateryalna, która promienieje w materyi, ta siła zmienna a nie dająca się wymierzyć, która zapanowuje nad rysami ciała i przeobraża je; ta dusza zewnętrzna, pełna znaczenia, która nakłada na określoną rzeczywistość linii, piękno symboliczne daleko wyższego i zawilszego rodzaju, wyraz był największym czarem Hipolity Sanzio, ponieważ poddawał myślicielowi namiętnemu, bezustanny powód do wzruszeń i marzeń.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/244
Ta strona została przepisana.