Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/25

Ta strona została przepisana.

bierają zazwyczaj ludzie, żyjący z wszelkiego rodzaju forteli i upokorzeń.
Wszedł, zaczekał na wyjście służącego, przybrał minę okropnie wzburzoną i począł mówić, pochłaniając połowę wyrazów:
— Wybacz mi, Jerzy, jeśli na ten jeden raz jeszcze uciec się muszę do twej uprzejmości. Muszę zapłacić dług karciany. Zechciej mi dopomódz. Drobnostka te; chodzi tylko o trzysta franków. Przebacz mi.
— Patrzcie! to ty płacisz długi karciane? — spytał Jerzy. — To mnie dziwi.
Rzucił mu tę obelgę najzupełniej swobodnie. Nie umiejąc zerwać wszelkich stosunków z tym pasorzytem, używał względem niego wzgardy, jak inni używają kija, aby się obronić od natrętnego zwierzęcia.
Exili uśmiechnął się.
— Dajże pokój złośliwości! — prosił głosem błagalnym, jak kobieta. — Wszakże mi nie odmówisz tych trzystu franków? Oddam ci je jutro, słowo honoru!
Jerzy wybuchnął śmiechem. Pociągnął za dzwonek dla przywołania służącego. Ten wszedł.
— Poszukaj pęku małych kluczyków w ubraniu, które leży na kanapie.
Służący znalazł klucze.
— Otwórz drugą szufladę. Podaj mi duży pugilares.
Lokaj podał pugilares.