hamować burzę szaloną obaw, powątpiewać, podejrzeń.
We śnie Hipolita drgnęła nagle; całe jej ciało skurczyło się, jakby ją prześladowała jakaś zmora; odwróciła się na bok ku Jerzemu; jęk i okrzyk wydarły się z ust jej:
— Nie, nie!
Potem dwa czy trzy wydała westchnienia, podobne do szlochu i wstrząsnęła się raz jeszcze.
Jerzy, przejęty szaloną trwogą, nie spuszczał z niej oka, z wytężonym słuchem, w obawie innych słów jeszcze, w obawie, że inne jakie może posłyszy imię, imię mężczyzny! Czekał w okropnej niepewności, jak pod groźbą spodziewanego gromu, który go może unicestwić w jednej chwili.
Hipolita zbudziła się; spojrzała zamglonemi oczyma, nie zdając sobie z niczego jeszcze sprawy, zaspana; przycisnęła się do niego, bezświadomym niemal ruchem.
— Co ci się śniło? — spytał wzburzonym głosem, w którym echem powtarzały się uderzenia jego serca.
— Nie wiem — odpowiedziała osłabła, tonąca jeszcze we śnie, opierając twarz na piersi kochanka. Nie pamiętam już...
Usypiała na nowo.
Pod delikatnym naciskiem tej twarzy, Jerzy pozostał nieporuszony z głuchym jakimś żalem w głębi duszy. Czuł się obcym jej całkowicie, odo-
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/251
Ta strona została przepisana.