Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/255

Ta strona została przepisana.

czaj głośnem a jednak skupionem w sobie jak odsłaniana jakaś im samym tylko tajemnica.
Przywołał ich do rzeczywistości nie powiew wiatru. ni szmer fali, ni pomruk morza, ni szczekanie psa, ni głos ludzki, ale lęk jakiś, co się wydzielał z samej ich radości zbyt silnej. Sekunda, co przepadała natychmiast, bezpowrotnie! I obojgu powróciło poczucie tego, że życie upływa, że czas ucieka, że różne rzeczy stają się obcemi ich istocie, że ich dusze przejmuje trwoga — a miłość jest niedoskonałą. Ta sekunda zapomnienia najwyższego, ta sekunda jedyna, minęła dla nich na zawsze.
Hipolita, wzruszona uroczystością tego odosobnienia, z sercem ścieśnionem nieokreśloną jakąś trwogą na widok tych wód rozlanych szeroko, pod tem niebem opustoszałem, które od zenitu aż do nieboskłonu bladło powolnie stopnia mi, wyszeptała:
— Jakże to daleko!
Wydało się obecnie obojgu, że ten punkt przestrzeni, gdzie oddychali, nieskończenie jest oddalonym od miejsc im znanych, gdzieś na uboczu, odosobniony, nieznany, niedostępny, niemal het po za światem. W chwili, w której widzieli urzeczywistnione pragnienia swych serc, doznawali oboje tegoż samego wewnętrznego przestrachu, jak gdyby przeczuwali, że niezdolnymi są wytrzymać pełnię nowego życia. Przez kilka chwil jeszcze milczący, stojąc tuż obok siebie, ale nie