Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/266

Ta strona została przepisana.

z przedmiotami, z któremi była w codziennem zetknięciu ale nawet z przedmiotami całkowicie jej obcemi; ten rodzaj daru naśladowczego, który częstokroć pozwalał jej jednym jedynym znakiem wyrażać charakterystyczną cechę jakiejś istoty żywej lub martwej, porozumiewać się ze zwierzętami domowemi i tłomaczyć ich język; wszystkie te zdolności mimiczne, zbiegały się w niej właśnie na to tylko, by w oczach Jerzego tem widoczniej jeszcze wykazać w niej przewagę życia niższego gatunku.
— Co to? — ozwała się ździwiona, posłyszawszy huk jakiś nagły, tajemniczego pochodzenia. — Czy nie słyszysz?
Był to jakby odgłos jakiś głuchy, niby uderzenia, po którem nastąpiłyby inne z wciąż wzrastającą szybkością: łoskoty tak dziwne, że nie można było rozróżnić, czy pochodzą z bardzo blizka, czy z bardzo daleka, w powietrzu coraz to bardziej przezroczem.
— Nie słyszysz?
— Może to grzmi gdzieś daleko.
— O, nie...
— Więc cóż to zatem?
Rozglądali się dokoła z niepokojem. Od chwili do chwili, morze zmieniało barwę, w miarę jak z nieba osuwały się mgły; tu i owdzie przybierało ten odcień zielonkawy, nieokreślony, lnu niedojrzałego, kiedy skośny promień słońca, prze-