Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/268

Ta strona została przepisana.
II.

Z kilku przerwami sennego ociężenia, miała ona zawsze szaloną ochotę wychodzenia, robienia wycieczek dalekich, biegania po wybrzeżach i wsiach sąsiednich, zbadania wszystkich ścieżek nieznanych. Pobudzała swego towarzysza, czasami pociągała go z sobą gwałtem; czasami także i on ją doganiał niespodziewanie.
Chcąc dostać się na wzgórze, szli zwykle drogą, obrzeżoną dwoma gestemi szpalerami fiołków, pośród których wykwitały kielichy szerokie i delikatne innych kwiatów pięciolistnych, wonnych.
Po za temi żywopłotami, falowały pochylone w dół kłosy na swych łodygach, żółtawej ziemi, co lada chwila miała się zamienić w złoto; a miejscami zboża te były tak wysokie i gęste, że przenosiły żywopłot, przywodząc na myśl piękną czarę, z której płyn przelewa się przez brzegi.
Nic nie uszło czujnego oka Hipolity. Pochylała się co minutę, by zdmuchnąć puszek z wątłej łodyżki kwiatu. Co minuta zatrzymywała się, by się przyjrzeć jakiemuś pajączkowi, co się