Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Będzie to życie miłości, jakiego nie widziano dotąd...
I myślał dalej: „Od dwóch tygodni życie nasze składa się z drobnych wydarzeń czysto materyalnych, w rodzaju tych, co dzisiejsze. To prawda: już w niej zaobserwowałem inną kobietę! Poczyna się zmieniać, nawet zewnętrznie. Nie do wiary, jak szybko przychodzi do zdrowia. Powiedziałbyś, że każde odetchnienie wychodzi jej na korzyść, że każdy owoc zamienia się u niej w krew natychmiast, że dobre to powietrze wnika w nią wszystkiemi porami. Stworzona była widocznie do tego istnienia bezczynnego, pełnego swobody, uciech fizycznych, bez troski. Do tej pory nie wyszło z ust jej ani jedno poważne słowo, które okazałoby, że dusza czemś jest zajętą. Ilekroć milczy lub siedzi nieruchoma, to z pewnością tylko dlatego, że muskuły jej są zmęczone, jak w tej chwili”.
— O czem myślisz? — spytała nagle.
— O niczem. Jestem szczęśliwy.
Po chwili milczenia, podjęła znowu:
— Możebyśmy ztąd poszli?
Podnieśli się. Złożyła mu głośny pocałunek na ustach. Była ogromnie wesołą, nie mogła ustać na miejscu. Co chwila rozłączała się z nim i zbiegała szybko po jakiej pochyłości skał; a ilekroć chciała powstrzymać swój rozpęd, chwytała się za pień młodego dębczaka, który skrzypiał i giął się we dwoje pod tym naciskiem.