rzeczą martwą. Hipolita zrobiła znak krzyża i popatrzyła na swego towarzysza.
Na dworze, przed drzwiami rudery, kobiety ustawiły się kołem, niby dokoła jakiegoś widowiska, od czasu do czasu tylko dając jaki znak ubolewania. I koło to zmieniało się bez przerwy: jedne, zmęczone już przypatrywaniem się, odchodziły; inne przybywały znów z domów sąsiednich. A wszystkie niemal, na widok tej powolnej śmierci, powtarzały też same niemal gesty, też same słowa.
Dziecko spoczywało w kołysce sosnowej nieheblowanej, podobnej do trumienki bez wieka. Nieszczęśliwe stworzenie, nagie, wątłe, wychudłe, zielonkowate, płakało bezprzestannie, poruszając bezsilnemi rękami i nóżkami, na których nic już nie było, prócz skóry i kości, jakby przyzywało pomocy. Matka zaś, siedząca w nogach łóżeczka, zwinięta w kłębek, tak że głową dotykała kolan, zdawała się nic nie słyszeć zupełnie. Rzekłbyś, że jakiś ciężar straszliwy przywalił jej kark i niedozwala się wyprostować. Chwilami, machinalnym ruchem kładła na brzeg kolebki ciężką, namuloną, spaloną od słońca rękę; i poczynała kołysać, nie zmieniając pozycyi, nie przerywając milczenia. A wtedy święte obrazki, talizmany i relikwie, któremi sosnowa kołyska była niemal w zupełności pokryta, chwiały się i szczękały w czasie jakiejś przerwy w płaczu dziecka.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/280
Ta strona została przepisana.