— Nie, jutro nie; w sobotę pani.
— W sobotę, to wigilia.
— Każ jej kupić gromnicę.
— Piękną gromnicę.
— Grubą na jakie dziesięć funtów przynajmniej.
— Słyszysz, Liberato? Słyszysz?
— Pani cię pośle do cudownej Madonny.
— Madonna ulituje się nad tobą.
— Mówże, mów!
— Ona zaniemiała, proszę pani.
— Od trzech dni nic już nie mówi.
Pośród zmięszanych krzyków kobiet, dziecko płakało coraz mocniej.
— Słyszysz, jak to maleństwo płacze?
— Zawsze tak płacze, jeszcze bardziej skoro noc zapada.
— Może już jeden przychodzi...
— Może dziecko już go zobaczyło...
— Przeżegnaj się, signora.
— Noc zapada.
— Czy słyszysz jak okropnie płacze?
— Przysiągłbyś, że to dzwon gdzieś dzwoni.
— Nie; ztąd go nie słychać.
— Cicho!
— Ztąd go nie słychać.
— Ja słyszę.
— Ja słyszę także.
— Zdrowaś Maryo!
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/282
Ta strona została przepisana.