wością tego, co widziała i co słyszała. — Już idąl A jakże liczai!
Szli zbitą masą. I przeciwieństwo pochodu ze śpiewem tak dziwny stanowiło obraz, że nadawało im pozór niemal fantastyczny. Zdawało się, że jakaś nadprzyrodzona siła popycha ich naprzód, bezwiednie, ku zamierzonemu celowi, kiedy tymczasem słowa, co z ust ich wybiegały, pozostają zawieszone w świetlanem powietrzu i falują wciąż w niem po ich przejściu jeszcze.
Niech żyje Marya!
Niech żyje Mary!
Przeszli z ciężkim tupotem i przenikliwym wyziewem trzody, tak zwarci, ściśnieni między sobą, że z pośród zlanej tej masy nic nie wystawało, prócz wysokich kijów, w kształcie krzyża. Mężczyźni szli przodem, kobiety z tyłu, liczniejsze z migotaniem klejnotów pod białemi opaskami.
Niech żyje Marya!
Niech żyje Jej Stwórca!
Zblizka, za każdym początkiem zwrotki, śpiew ich miał w sobie gwałtowność krzyku; później słabnął, zdradzając znużenie, pokonywane wysiłkiem bezprzestannym i jednomyślnym; w każdej połowie chóru, głos jeden, mocniejszy nad inne, wybijał się i przewodniczył. I głos ten nietylko przy zaintowaniu wznosił się ponad inne, ale często pośród płynącej fali śpiewu utrzymywał się donośniejszy nad inne i dający się rozeznać dokładnie, przez cały ciąg trwania strofy, lub po-