Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/305

Ta strona została przepisana.

wy kraju i rasy. Nieśmiertelne były jak gleba i jak krew.
Takim był kraj, taką była rasa, jakie nawiedzić miał nowy Mesyasz, którego dzieje i cuda opowiedział wieśniak stary. Czernie był ten człowiek? Genialnym a niewinnym ascetą, jak Symplicyusz, czcicielem słońca? Czy szarlatanem przebiegłym i chciwym, co zamierzył wyzyskać na swą korzyść łatwowierność pobożnych? Czemże wreszcie był ten człowiek, który z brzegów małej rzeczki samem swem imieniem tylko mógł w ruch wprawić sąsiednie i dalekie tłumy, doprowadzić do tego matki, że porzucały swe dzieci, wywołać w najbardziej nieokrzesanych duszach wizye i głosy innego świata?
I ponownie Jerzy wywołał postać Oresta, przyodzianego w czerwoną tunikę, idącego za biegiem małej krętej rzeczki, gdzie w cieniu drżących topoli ściekał, po wygładzonym zwirze czystych wód sznureczek.
„Kto to wie, myślał, czy to nagłe objawienie nie będzie dla mnie zbawieniem? Abym się mógł odnaleźć całkowitym, abym mógł poznać do głębi treść moją istotną, czyliż nie potrzeba mi zetknąć się bezpośrednio a niezwłocznie z tą rasą, z pośród której wyszedłem? Zanurzając napowrót korzenie mej istoty w grunt rodzimy, czyliż zeń nie wyciągnę soków czystych i ożywczych, które będą miały moc wyparcia wszystkiego, co jest we mnie sztucznem i niejednolitem, wszystkiego, com