Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/307

Ta strona została przepisana.

docianej i pobłażliwej, którą mały tak dobrze rośliny i zwierzęta, ale raczej była to ponura i nieposkromiona już istota, w której skoncentrowały się wszystkie własności odosabniające, wyłączne i destrukcyjne namiętności miłosnej. Trzy żywioły boskie jej piękności, czoło, oczy, usta, nigdy może nie dosięgały takiego stopnia potęgi symbolicznej w wyrażaniu pierwiastku wieczystego złowrogiego czasu niewieściego. Zdawało się, że noc pogodna sprzyjała jeszcze temu charakterowi jej postaci, że dopuszcza, by związany z nią człowiek wniknął do dna jej duszy, nie bystrością wzroku ale bystrością myśli. Noc letnia, pełna światłości księżycowych i marzeń i gwiazd bladych lub niedojrzanych i odgłosów morskich, najmelodyjniejszych, zdała się właściwem polem tego wszechpotężnego obrazu. Tak jak cień urasta częstokroć ponad miarę ciała, które go rzuciło, tak nieskończoność tego tła fatalizmu miłości sprawiała, że postać Hipolity olbrzymiała, urastała w tragizm dla widza, u którego świadomość przyszłości z każdą chwilą stawała się jaśniejszą i straszliwszą.
Czyliż nie była to w tejże samej nieruchomości taż tama kobieta, która z wysokości logii przypatrywała się jedynemu żaglowi białemu na zmartwiałych spokojem wodach? To była ona i teraz jeszcze, mimo nocy, co odzierała jej osobę z wszelkiej rzeczywistości brutalnej; taż sama nienawiść wrzała pod uczuciem, wznieconem przez nią: ta