Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/310

Ta strona została przepisana.

w krok za kobietą, głuchą zda się, wyjąc wśród łkania.
— Liberato! Liberato! Słuchaj! Słuchaj! Wracaj do domu! O, mój Boże, mój Boże! Gdzie ty chcesz iść! Co chcesz zrobić? Liberato! Słuchaj! Słuchaj! O mój Boże, mój Boże!
Błagał wciąż, chcąc ją powstrzymać, znaglić, by stanęła; ale jej nie dotykał. Wyciągał ku niej ręce z gestami szalonej boleści; nie dotykał jej wszakże, jak gdyby tajemnicza jakaś przyczyna w tem mu przeszkadzała, jak gdyby czary jakieś uczyniły istotę tę nietykalną.
Kandya nie wyszła również naprzeciw niej, nie zagrodziła jej drogi. Spytała tylko mężczyznę:
— Co to jest? Co się stało?
Mężczyzna gestem tylko pokazał, że to obłąkana. I gest ten przywiódł Jerzemu i Hipolicie na pamięć słowa kumoszek: „Zwaryowała. Nie mówi już, proszę pani. Od trzech dni nic nie mówi. To waryatka. Waryatka“.
Kandya ukazała przykrytą kołyskę, pytając znów cichym głosem:
— Umarło?
Mężczyzna zaszlochał głośniej. I znowu w uszach Jerzemu i Hipolicie zabrzmiały słowa kumoszek: „Nie płacze już, biedne stworzenie! Czy śpi? Powiedziałbyś, że to mały trupek. Nie poruszy się nawet. Śpi, śpi... Przestało już cierpieć”.
— Liberato! — zawołała Kandya z całej siły