Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/318

Ta strona została przepisana.

brzegiem małej, krętej rzeczki, gdzie w wieczystem drżeniu topolowych liści, wstęga wód płynie łożyskiem wygładzonego żwiru. Wyobraził sobie spotkanie, rozmowę z Orestem. Było to w południe, na wybrzeżu, w blizkości łanu pszenicy. Mesyasz przemawiał, jak człowiek prosty a pokorny, uśmiechał się ze szczerością dziecięcą, a zęby jego miały białość jaśminu. Wśród wielkiej ciszy morza, szmer bezustanny trzcin u stóp przedgórza, naśladował oddalone akordy organu. Ale po za tą pełną słodyczy postacią, wśród złota dojrzałych pól żniwnych, promieniały purpurą maki, symbol żądz odwieczny...
„Żądza — myślał Jerzy, któremu myśl ostatnia przywiodła na pamięć kochankę i smutki cielelesne tej miłości. — Któż zabije żądzę?“ Przestrogi Ojców Kościoła przyszły mu na pamięć. Non des mulieri potestatem animae tuae... A muliere initium factum est peccati, et per illam omnes morimur... A carnibus tuis abscinde illam... Widział w świętym brzasku wieków, w pośród wspaniałego ogrodu pierwszego człowieka, samotnego i smutnego, który ściągał do siebie pierwszy towarzyszkę, jak stawała się klęską, jak rozsiewała naokół boleść i śmierć. Ale rozkosz, z punktu zapatrywania się na nią, jako na grzech, wydała mu się daleko dumniejszą i daleko też więcej niepokojącą; wydało mu się, że żadne inne upojenie nie wyrównywało szalonemu upojeniu pocałunku, któremu się oddawali męczennicy kościoła pier-