Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/326

Ta strona została przepisana.

gich latach błąkania się po przepaściach zepsucia, powracała mu skrucha i żal. Wtajemniczony przez tę kobietę we wszystkie tajnie, które zapalała jeszcze jego chuć szalona, błagał teraz Wszechmiłosiernego o łaskę, coby zdołała rozproszyć nieznośny smutek tej miłości cielesnej. „Litości dla mych uciech dawniejszych i dla mych cierpień obecnych! Spraw, o Panie, bym znalazł siłę spełnienia ofiary w twem imieniu!“ I uciekał z kochanką na poszukiwanie takiej przystani. A na koniec u progu tej przystani spełniał się cud, bo ta nieczysta, ta zepsuta, ta nieubłagana dotąd nieprzyjaciółka jego duszy, ta róża piekieł, nagle zrzucała z siebie grzech wszelki, oczyszczała się z wszelkich zmaz, by za swym ukochanym iść aż do stóp ołtarzy. Sama promienna, oświecała święte ciemnice. U szczytu wysokiego kandelabru z marmuru, gdzie od wieków całych nie zajaśniały już światła, ona świeciłaby płomieniem niewygasłym swej miłości. „Kiedy staniesz przy tym kandelabrze wyprostowana, w milczeniu, opromieniać będziesz twoją twarzą rozmyślania mej duszy“. Ona płonąć miała wewnętrznym ogniem, nie żądając nigdy żadnego podsycenia dla swego płomienia, nie żądając nigdy nic wzajem od kochanka Ama bat amare. Ona miała wyrzec się na zawsze wszelkiego posiadania, wszelkiej własności: wyższa w czystości swej wszechwładnej od samego Boga, ponieważ Bóg ukochał swe stworzenie, ale