Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/327

Ta strona została przepisana.

wzajem odeń domaga się wzajemnego ukochania i staje się straszliwym dla tego, kto mu odmawia swej miłości. Jej miłość, to miała być miłość anachorety, wzniosła i samotna, podsycana jedną krwią tylko i jedną duszą. Poczuła, jak odpada od niej ta część jej istoty, która opierała się całkowitej ofierze. Nie było nic już w niej mętnego ni nieczystego. Ciało jej przeobraziło się w żywioł jakiś subtelny, rzutki, przezroczysty, nieskazitelny; zmysły jej stopiły się wszystkie w jedną jedyną i najwyższą rozkosz. W zniesiona na szczyt cudownego pomnika, płonąć będzie i cieszyć się swym zapałem i swą wspaniałością, niby płomień, który byłby świadomym swego własnego płomiennego życia...
Hipolita wytężyła ucha i rzekła:
— Słyszysz? Nowa jeszcze procesya! To jutro wigilia.
Jutrzenki, południa, zmroki i noce dźwięczały religijnemi pieniami. Jedna procesya szła po drugiej, przy blasku słońca, w świetle księżyca. Wszyscy dążyli do tegoż samego celu i sławili toż samo imię, pociągani gwałtownością tejże samej namiętności, straszliwi i nędzni zarazem z pozoru, porzucając na drodze chorych i umierających, nie zatrzymując się ani na chwilę, gotowi do przełamania każdej jakiejkolwiek bądź przeszkody, byle dojść tam, gdzie był balsam na wszystkie ich nieszczęścia, gdzie była obietnica spełnienia wszystkich ich nadziei. Szli, szli bez