Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/334

Ta strona została przepisana.

— Nie lękaj się niczego; jestem silna. A zresztą na to, aby uprosić sobie jakąś łaskę, czyż nie trzeba i znieść cokolwiek przykrości?...
Odrzekł jej z uśmiechem:
— Chcesz więc uprosić sobie jakąś łaskę?
— Tak, jedną tylko.
— Ale czyż nie jesteśmy oboje w stanie grzechu śmiertelnego?
— To prawda.
— A zatem?
— A jednak modlić się o nią będę.
Zabrali z sobą starego Colę, który, znając doskonale miejscowość i obyczaje, służył im za przewodnika. Jak tylko wyjście zostało opróżnionem, wyszli i zajęli miejsce w powozie, który ich poniósł galopem wśród wielkiego brzęku dzwoneczków uprzęży. Konie przystrojone były w błyskotki i pióra. Woźnice mieli u kapeluszy pawie piórka i bezprzestannie wywijali batami, na ochotę, wydając chrapliwe okrzyki i ogłuszające trzaskanie.
Hipolita, którą dręczyła niecierpliwość i nadzwyczajny niepokój, jak gdyby dzień ten miał urzeczywistnić dla niej jakieś wielkie zdarzenie, spytała starca:
— Jak daleko mamy jeszcze do przybycia na miejsce?
— Najmniej z pół godziny drogi — odpowiedział jednooki.
— A ten kościół jest starożytny?