ruchomemi i milczącemi tylu chorób i nędz, trapiących od wieków biedne ludzkie ciało.
— Wio!
I konie pomknęły dalej.
Pozostawiwszy w tyle za sobą wzgórki, droga przerzynała teraz obfite pola zbóż, niemal już dojrzałych. Stary, z gadatliwością właściwą sędziwemu wiekowi, opowiadał epizody choroby Aligiego, mówił o zgangrenowanej już jego ranie, uleczonej palcem Najświętszej Panny. Na prawo i lewo od drogi, wał kłosów wyrastał ponad płoty, przywodząc na myśl obraz pięknej czary, z przelewającym się po za brzegi złotym napojem.
— A otóż i świątynia! — zawołała Hipolita.
I ukazała ręką budynek z czerwonawych cegieł, wznoszący się w pośrodku rozległej łąki, zapchanej teraz tłumami ludu.
W kilka minut później, powóz zrównał się z tym tłumem.