Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/342

Ta strona została przepisana.

ściganych wśród popychającego się tłumu; szumowiny najgorszego zepsucia, które wyzionęły zaułki potworne wielkich miast oddalonych na tłum bezświadomy i zahukany: ćma pasorzytów, jak bąki na bydle, zatartych na ten tłum zbity, niezdolny się obronić; wszystkie nikczemne pokosy dla żądz zwierzęcych, wszystkie oszustwa, wszystkie bezwstydy, rozkładające się wśród dnia białego; zlepek wszechrzeczy był tam i wrzał, kotłował się, fermentował dokoła przybytku Przenajświętszej Dziewicy.
Przybytek ten był ciężki, pospolitej, gminnej architektury, bez ozdób, zbudowany z cegły, nieotynkowanej, czerwonawej. W koło murów zewnętrznych, w koło pilastrów portalu, porozbijali namioty przekupnie świętości i porozkładali towar swój na straganach; i kupczyli. W pobliżu wznosiły się baraki przybyszów, budy jarmarczne, przystrojone w wielkie obrazy, przedstawiające bitwy krwawe i uczty ludożerców. U wejścia ludzie podejrzani, o zagadkowej i nikczemnej powierzchowności, dęli w trąby i wykrzykiwali z całych sił. Kobiety bezwstydne, o nogach olbrzymich, o wielkich, wypukłych brzuchach, o piersiach obwisłych, źle okryte brudnemi trykotami i łachmanami świecideł, sławiły w dziwacznej gwarze cuda, ukryte po za czerwoną kotarą, zawieszoną za ich plecami. Jedna z tych rozpustnic zniszczonych, która wyglądała na potwora zrodzonego z karła i maciory, karmiła z ust