Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/346

Ta strona została przepisana.

cy w łupieztwie zdaleka już węszyli swą zdobycz, spadali na nią jak grom i nigdy nie chybiali celu. Przywabiali głupca tysiącznemi sposoby, poddając mu nadzieję szybkiego i pewnego zysku; z niesłychaną sztuką skłaniali go, by zaryzykował; podbudzali w nim chciwość aż do gorączki. Potem, skoro stracił całą cierpliwość i przezorność, obdzierali go do ostatniego grosza, bez miłosierdzia, najłatwiejszemi w świecie podstępami, w jednej chwili; i rzucali go potem zdumiałego i zrozpaczonego, śmiejąc się w sam nos, ginęli mu w tłumie. Przykład jego jednak nie ustrzegł drugich, którzy tak samo wpadali w zastawione sidła. Każdemu zdawało się, że jest domyślniejszy i zręczniejszy od poprzednika i sam własnowolnie ofiarował się pomścić towarzysza ograbionego, biegnąc na oślep na własną zgubę Niezliczone prywacye, znoszone bez wytchnienia by tylko odłożyć trochę pieniędzy, oszczędności całoroczne urywane grosz po groszu od potrzeb życia, te prywacye nieopisane, które skąpstwo wieśniaka stawiają na równi z brudnem i łapczywem sknerstwem żebraków, ujawniały się wszystkie w drżeniu ręki, kiedy sięgała do kieszeni po pieniądz, by go postawić na hazard.

Niech tyje Marya!

Nowe procesye nadchodziły drogą, mijały tłum zebrany. Potok, wciąż wznawiający się, usiłował przebić tłum zmieszany i falujący; melodya wciąż jednaka panowała nad mieszaniną wszystkich