Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/377

Ta strona została przepisana.

lancholijne postacie jucznych zwierząt. W ich pobliża, tam gdzie oni poprzednio szakali schronienia, siedziała teraz stara kobieta, która z powierzchowności przynajmniej, wyglądała na stuletnią; tak samo nieruchoma, z rękoma złożonemi na kolanach, z wyschniętemi kościstem i nogami, wyciągniętemi przed siebie, które odsłaniała pod sunięta w górę spódnica. Siwe włosy opadały jej wzdłuż woskowych policzków; usta bez warg zdawały się zmarszczką głęboką, oczy zamknięte były wieczystą pieczęcią krwawych powiek; postać cała była jakoby wspomnieniem nieprzeliczonych cierpień.
— Czy ona umarła? — spytała po cichu Hipolita, zatrzymując się, przejęta trwogą i poszanowaniem.
Tłum tłoczył się i popychał dokoła świątyni. Procesye wirowały, śpiewając pod palącemi promieniami okrutnego słońca. Jedna z tych procesyj wychodziła z drzwi głównych i kierowała się ku wolnej przestrzeni; na jej czele szedł przewodnik, krzyż niosący. Doszedłszy do końca placu, mężczyźni i kobiety zatrzymali się i obrócili ku kościołowi, tworząc półkole; kobiety przyklękły, mężczyźni stali wyprostowani z niosącym krzyż w pośrodku. Modlili się i żegnali. Potem zwróceni wciąż ku kościołowi wydali okrzyk jednogłośny; ostatnie snąć pozdrowienie. I puścili się w drogę, intonując kantyczkę:

Niech żyje Marya!
Niech żyje Marya!