Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/381

Ta strona została przepisana.

brzymi mężczyzna jednoręki odchylał do połowy koszulę, aby ukazać pomarszczoną bliznę w miejscu, gdzie dokonano amputacyi.
— Ugryzienie! Ugryzienie konia! Patrzcie państwo! Patrzcie!
I rzucił się na ziemię tak rozebrany i ucałował po kilkakroć ziemię, krzycząc za każdym razem szorstkim swym, twardym głosem.
— Litości, litości!
Pod drzewem leżał inny żebrak, krzywonogi, wśród barłogu, złożonego z juków, skóry koziej, z blaszanego pudła od nafty i wielkich kamieni. Owinięty w brudną kołdrę, z pod której wychodziła para nóg obrosłych i uwalanych zaschłem błotem, poruszał zapalczywie ręką powykręcaną jak korzeń drzewa, by odegnać muchy, które obsiadały go chmarami.
— Litości, litości! Zlitujcie się nad nieszczęśliwym kaleką! Madonna waszych próśb wysłucha. Zlitujcie się!
Na widok innych żebraków, co nadbiegali, Hipolita przyśpieszyła kroku. Jerzy skinął na najbliższego woźnicę. Kiedy już wsiedli do powozu, Hipolita zawołała z westchnieniem ulgi:
— Ach, nareszcie!
Jerzy pytał woźnicę:
— Czy jest jaki hotel w Casalbordino?
— Tak, panie, jest jeden.
— Jak długo się tam jedzie?
— Małe pół godzinki.