Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/395

Ta strona została przepisana.

W tej chwili wydawała się istnem wcieleniem rozkoszy, silnem a delikatnem narzędziem przyjemności, zwierzem lubieżnym i wspaniałym, przeznaczonym do zdobienia festynów, rozweselania łoża, wywoływania fantazyi zagadkowych rozpustnego estetyka. Ukazywała się w najwyższym przepychu swej zwierzęcości: radosna, ruchliwa, gibka, lubieżna, okrutna.
Jerzy przypatrywał się jej z ciekawością baczną i myślał: „Ileż ona przybiera w moich oczach najróżnorodniejszych postaci! Wciąż się mieni. Moja żądza nadaje jej kształt coraz inny; jej odcienie moja myśl wytworzyła. Taką, jaką mi się ukazuje w każdej chwili, jest ona tylko wytworem bezustannej mojej twórczości wewnętrznej. Istnieje ona tylko we mnie. Jej powierzchowność zmienną jest jak rojenia chorego. Gravis dum suavis! Kiedyż to? O tej epoce, w której przyozdobił ją tym tytułem idealnej szlachetności, całując w czoło, pozostało mu bardzo niejasne zaledwie wspomnienie. Teraz ta gloryfikacya ukochanej stała się dlań niezrozumiałą niemal. Przypominał sobie jak przez mgłę niektóre wypowiedziane przez nią słowa, które zdawały się odsłaniać umysł głęboki: „To co przemawiało podówczas przez nią, nie byłaż to własna myśl moja, duch mój własny? Toż przecie jedną z moich ambicyj było oddać na posługę smutnej mej duszy te wargi wygięte, żeby mogła wyle-