Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/400

Ta strona została przepisana.

oburzył się, ale pohamował swój gniew; więcej, spróbował uśmiechnąć się.
— Po co te pytania tak dziwne? — odpowiedział spokojnie. — Gniewasz się, że jestem zamyślony? Pytasz, o czem myślę? Jak zawsze myślę o tobie i o W3zystkiem, co dotyczy ciebie.
I śpiesznie, ze słodkim uśmiechem, z obawy, by nie spostrzegła odcienia ironii w jego słowach, dodał:
— Ty użyźniasz mój umysł. Kiedy jestem w twojej obecności, życie moje wewnętrzne tak jest przepełnionem, tak obfitem, że dźwięk własnego głosu sprawia mi nawet przykrość.
Była zadowoloną z tego frazesu przesadnego, który zdał się podnosić ją do jakiejś funkcyi duchowej, przypisywać jej władzę twórczą w górniejszem jakiemś życiu. Wyraz jej twarzy stał się poważnym a uwięziony pośród włosów motyl, bez wytchnienia poruszał barwnemi skrzydełkami.
— Pozwól, bym milczał, nie będąc podejrzywanym — ciągnął dalej, doskonale zdając sobie sprawę ze zmiany, jaką sprawił jego podstęp w tej duszy kobiecej, którą podniecały i upajały idealne strony miłości. — Pozwól mi milczeć. Czyliż żądasz odemnie, bym mówił, kiedy widzisz, jak konam pod twoją pieszczotą? Nie same tylko usta twoje mają moc wywoływania wrażeń, przechodących zwykłą miarę. Nigdy nie wyobrazisz sobie, jaki niepokój budzi w umyśle moim jeden