Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/406

Ta strona została przepisana.

pojęć, jak gdyby kształt ich miał mu odsłonić jakąś ważną tajemnicę. I myślał:
„Ileż to rzeczy nieczystych fermentuje w tej krwi! Wszystkie instynkty dziedziczne jej rasy pozostały w niej, niewytępione, gotowe rozwinąć się i zbuntować przeciwko jakiemukolwiek przymusowi. Nigdy nie uda mi się uczynić ją czystą. Co najwyżej będę mógł tylko podkładać pod rzeczywistą jej istotę zmienne obrazy własnych marzeń, i nigdy ona nie będzie mogła dla moich upojeń samotnych być czem innem, nad nieodzowne dla organizmu narzędzie“.
Ale kiedy umysł jego strącał tę kobietę do roli prostej tylko osnowy dla wyobraźni, odzierając pochwytną formę z wszelkiej wartości realnej, sama przemożność wrażeń dawała mu od czuć, że najwięcej właśnie przywiązywała go do niej nie rzeczywista jakość tego ciała, nie to nawet, co w niej było najpiękniejszego, ale to przedewszystkiem, co w niej było najmniej pięknem. Odkrycie jakiejś brzydoty nie rozluźniało bynajmniej więzów, nie zmniejszało uroku. Rysy najpospolitsze nawet wywierały na niego atrakcyę drażniącą. Znał on dobrze to zjawisko, które się powtarzało często. Nieraz z doskonałą jasnością oczy jego dopatrywały w Hipolicie najdrobniejszych błędów, i długo pociągały je te błędy właśnie ku sobie, długo nie mogły się od nich oderwać, zmuszone były przypatrywać się im bezustannie, badać je i przesadzać. I doznawał zmy-