nieprzerwanie, władania nim, posiadania wyłącznego!
Wymówiła tonem ledwie dostrzegalnej irytacyi:
— Idź-że już, idź!
Jerzy zauważył w głębi siebie samego uczucie, będące kontrastem instynktownego uczucia Hipolity; był to rodzaj ulgi dlań, że mógł stwierdzić istnienie takiego miejsca, w które Hipolita za nim nie pójdzie, schronienia całkowicie niedostępnego dla Nieprzyjaciółki, schronienia, bronionego przez skały i przez morze, gdzie mógłby nakoniec znaleźć kilka godzin rzeczywistego odpoczynku. I te dwa wrażenia ich dusz, jakkolwiek niezupełnie określone i nawet nieco śmieszne, ale z wszelką pewnością wprost sobie przeciwne, wykazywały stan istotny kochanków względem siebie wzajem; jedno było świadomą ofiarą przeznaczoną na zagładę; drugie bezświadomym i pieszczącym katem.
— Idę — wymówił Jerzy z odcieniem prowokacyi w tonie i postawie. — Do widzenia!
Jakkolwiek nie czuł się całkiem pewnym siebie, odmówił pomocy dziecka i wytężył uwagę, by iść krokiem pewnym a elastycznym, nie wahać się, nie zachwiać na ruchomej desce. Jak skoro tylko postawił nogę na szerszej części, przyśpieszył kroku, wciąż pamiętny na wzrok Hipolity, kładąc instynktownie w swe usiłowanie zapał reakcyi jej wrogiej. Kiedy stanął na deskach platformy, doznał złudnego wrażenia, że
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/427
Ta strona została przepisana.